Guy Trobas “Ukierunkowanie spotkań przedwstępnych”
GUY TROBAS
UKIERUNKOWANIE SPOTKAŃ PRZEDWSTĘPNYCH
Mam zaszczyt zapoczątkować pracę Dni Naukowych Koła Krakowskiego Nowej Szkoły Lacanowskiej, stoję zatem wobec problemu przedstawienia Wam tematu, który będzie ożywiał nasze rozważania, tzn. przedstawienia kliniki psychoanalitycznej pierwszych spotkań. Jako, że jest tu wiele do powiedzenia problem ten to problem selekcji. By go rozwiązać, pozwoliłem sobie na spontaniczny wybór kilku punktów, które natychmiast przyszły mi na myśl, w odpowiedzi na pytanie o to, co stanowi rzeczywistą specyfikę tych spotkań.
Pierwszy z punktów, na który chcę położyć nacisk, to ten, że owe spotkania stanowią w pełni część praktyki psychoanalityka, w tym sensie, w jakim definiuje się ona w odniesieniu do etyki, teorii i techniki, które są psychoanalityczne i żadne inne. Innymi słowy, koncepcja tych spotkań, sens, który trzeba im nadać, ich różnorodność, przypadek, po przypadku, to, czy doprowadzą do kuracji analitycznej, czy też nie, są do ujęcia w ich wewnętrznej zależności wobec dyskursu psychoanalitycznego. Właśnie dlatego wyrażenie „spotkania przedwstępne”, które je określa i które rozpowszechniło się w naszym polu wskutek nauczania Lacana, jest w całości pojęciem psychoanalitycznym. Co się pod nim kryje? Pewna czasowość logiczna. Sprecyzujmy: logiczna czasowość, niezbędna do tego, by domaganie podmiotu, spotykającego drugi podmiot, upoważniający się do bycia psychoanalitykiem, przyjęło lub nie, określoną formę, uzyskało lub nie, modalności, które pozwoliłyby mu wejść w dyskurs psychoanalityczny jako analizantowi.
Ujęcie to wywodzi swą ścisłość z tego, że prawdziwe wejście w psychoanalizę, nie może się dokonać w dowolnej pozycji podmiotowej. Wrócimy do tego.
Jedną z konsekwencji tej logiki jest wykluczenie, by spotkania wstępne polegały po prostu na doprowadzeniu do wzajemnego porozumienia, opartego na pewnych konkretnych, formalnych danych odnośnie kuracji, układu, który automatycznie prowadziłby do położenia się na kozetce. Przez „dane formalne” rozumiem rytm i godziny sesji, ich czas trwania, cenę i sposób płacenia, kwestię opuszczonych spotkań, a także ustalenie reguły wolnych skojarzeń.
Kładę nacisk na ten punkt, gdyż dotyczy on pewnej ustalonej praktyki. W rzeczy samej, od około czterdziestu lat występuje poważne skrzywienie, rozpowszechnione u amerykańskich psychoanalityków postfreudowskich oraz tam, gdzie ich wpływ dał się odczuć. Skrzywienie to można zwykle uchwycić w zastosowaniu pojęcia „kontrakt analityczny”. Nie będę tu przedstawiał tła historycznego. Powiedzmy jedynie, że bazując na koncepcji części ja, niezaburzonej w swych związkach z rzeczywistością przez problemy podmiotu, wejście w analizę byłoby wynikiem pewnego rodzaju kontraktu na usługę, który ustalałby reguły zobowiązujące dwa podmioty prawne. Pojęcie to w rzeczywistości unicestwia psychoanalityczny wymiar spotkań przedwstępnych na korzyść logiki zewnętrznej wobec niej. Jakiej mianowicie? Chodzi ni mniej ni więcej jak o logikę właściwą ideologii liberalnej i demokratycznej. Nie dziwi zatem fakt, że taki analityk jak T. Szasz wspominał o Konstytucji amerykańskiej jako o źródle inspiracji dla kontraktu analitycznego.
W naszym rozumieniu spotkań wstępnych, wręcz odwrotnie, analiza już jest obecna dla analityka, na poziomie, na którym jest ona praktyką tego, co Lacan ujął w terminach domagania i pragnienia. Dokładniej, w tym pierwszym momencie chodzi o praktykę analizy początkowego domagania, by sprawdzić, odsłonić, sprowokować wypracowanie takiego pragnienia wiedzy, które pozwoli na stawkę psychoanalizy. To pragnienie wiedzy, dopełnienie pragnienia terapeutycznego, stanowi część owej pozycji podmiotowej, niezbędnej dla kuracji analitycznej, o której mówiliśmy na wstępie, i do której jeszcze wrócimy.
W tej logice psychoanalitycznej, spotkania przedwstępne mogą być jedynie funkcją wyjątkowości każdego przypadku i nie dążą do żadnej systematyzacji. Jedną z pierwszych konsekwencji tego faktu jest to, że czas ich trwania może być bardzo zróżnicowany. Inną konsekwencją jest to, że wejście w analizę nie jest decyzją pacjenta, ani też wspólnym ustaleniem, lecz pewnym urzeczywistnieniem ze strony analityka, który może zatwierdzić fakt, że podmiot jest już w pracy analitycznej, bądź też, poprzez swą interwencję przyspieszyć przejście, które zostaje podmiotowi do zrobienia. Zazwyczaj, urzeczywistnienie to jest zaznaczone przez przejście na kozetkę, jest więc przeprowadzone jako interwencja interpretująca. Tę wartość przyjmą też ustalenia, a raczej zmienność co do tego, co nazwaliśmy danymi formalnymi.
Gdy stwierdzamy, że analityk kieruje kuracją analityczną, widzimy, że zawiera to w sobie kierowanie spotkaniami przedwstępnymi w taki sposób, że potwierdza się lub pojawia się dla podmiotu możliwość podjęcia takiego przedsięwzięcia. O ile kierowanie spotkaniami przedwstępnymi ma miejsce także w momencie początkowym, który ma na nie decydujący wpływ, nic dziwnego, że odnajdujemy jego ślady, opóźnione działania w dalszym ciągu kuracji, jeśli się ona rozwinie; w szczególności zaś, często zauważamy, że niektóre trudności, przeszkody, które pojawiają się w kierowaniu kuracją, odwołują się ściśle do pewnych niedostatków w kierowaniu spotkaniami przedwstępnymi.
Kolejną konsekwencją takiego sposobu podejścia do spotkań przedwstępnych, gdzie za każdym razem zasadniczą wagę ma wyjątkowość domagania podmiotu i pracy, jaką wzbudzamy, jest to, że w pełni uzasadnione jest, by mówić w związku z nimi o klinice – co właśnie podkreśla tytuł tych Dni. Jest to zróżnicowana klinika, w której zahamowania, symptomy, lęki mogą równie dobrze złagodnieć jak i się nasilić, gdzie u jednego przejawi się powściągliwość skojarzeniowa, a u innego entuzjazm hipomaniakalny, gdzie gwałtowna chęć położenia się na kozetce, będzie miała swoją odwrotną stronę w chęci ucieczki, itd. Krótko mówiąc, klinika ta jest pouczająca, i w pewnym sensie, tym bardziej pouczająca, że będzie można badać ją w retroaktywnym świetle dalszego ciągu, ściśle analitycznego, oraz w szczególności w świetle jej zakończenia, bez względu na to, czy będzie ono, czy też nie, końcem logicznym czystej psychoanalizy, to znaczy prowadzącym do uformowania pragnienia analityka.
Zaznaczmy tu, że efekty terapeutyczne, które mogą pojawić się już od pierwszych spotkań, czasem nawet wskutek samego umówienia się, wiele nas uczą o potężnej sile sugestii, którą stosują, bez zrozumienia, psychoterapeuci. Inaczej mówiąc, efekty te, czasem naprawdę spektakularne, każą nam nie tylko zastanowić się nad różnicą między psychoterapią i psychoanalizą zastosowaną do terapii, ale pokazują nam także, że od pierwszych spotkań musimy wprowadzić w grę to podstawowe rozróżnienie.
Psychoanalityczna natura wstępnych spotkań, na którą kładę tu nacisk, jest czymś na co sam Freud wskazuje jednoznacznie w swoim artykule z 1913 roku, zatytułowanym „Początek leczenia”. To, co obecnie nazywamy spotkaniami przedwstępnymi, nazywał on „leczeniem próbnym”, a miało być ono tożsame, co do zasad pracy, z leczeniem analitycznym jako takim. W ten sposób Freud od razu wprowadzał, przez tydzień, dwa, lub dłużej, metodę psychoanalityczną, z taką samą intensywnością, jak w przypadku prowadzonych kuracji, czyli pięć seansów tygodniowo. W szczególności, Freud zachęca podmiot do poddania się podstawowej regule i analityk – cytuję Freuda – „ pozwala przede wszystkim, by pacjent mówił, nie komentując jego słów w większym stopniu, niż jest to absolutnie niezbędne dla kontynuowania jego wypowiedzi”.
Inaczej mówiąc, Freud z miejsca konfrontował podmiot z właściwą psychoanalizie wolnością mówienia, wolnością, podkreśloną z jednej strony przez fakt, że jeszcze nie interpretuje, ale też z drugiej strony wciąż ujętą nieco w ramy przez fakt, że podmiot nie jest na leżance. Prawdą jest, że Freud przedstawiał każdemu podmiotowi, istotę metody psychoanalitycznej i jej założenia, ale było to konieczne z racji radykalnie nowego i nieznanego charakteru psychoanalizy. Ze względu na włączenie psychoanalizy w naszą kulturę, jest to coś, czego nie praktykuje się systematycznie.
Jeśli chodzi o wspomnianą wolność mówienia, zadaniem analityka jest zasygnalizowanie jej, począwszy od pierwszych słów przyjęcia. Dokładnie na to wskazuje pierwsza część tytułu tych Dni, „Co cię tu sprowadza?”. W rzeczy samej, nie istnieje formuła, wraz z kilkoma jej odmianami, która by w sposób bardziej otwarty pytała podmiot o jego domaganie. Nie wprowadzamy na przykład pierwszego ograniczenia tej wolności, tego otwarcia, pytając podmiot o to, co mu dolega. Byłoby to ukierunkowaniem go w stronę idei, że nasza uwaga wywodzi się z dyskursu medycznego. W innym artykule, z 1912 r., pt. „Rady dla lekarzy odnośnie leczenia analitycznego”, Freud ostrzegał właśnie przed takim zejściem z kursu, które może prowadzić aż do „furor sanandi”, to znaczy pragnienia wyleczenia, które nie rozpoznaje jouissance, będącej w symptomie, i które z tego powodu podnosi największe opory. Inny aspekt tego kierunku, który pokazuje, że Freud nie został w tym punkcie zrozumiany sytuuje się właśnie na poziomie spotkań przedwstępnych: jest to przypadek często obserwowany u praktyków wykształconych medycznie, gdzie spotkania te są prowadzone w stylu anamnezy, co daje zwykle spotkania przepełnione licznymi pytaniami praktyka.
Wróćmy teraz do punktu absolutnie kluczowego, który dotyczy pozycji podmiotowej niezbędnej do pracy właściwej psychoanalizie. Mówiłem już o tym podczas naszych poprzednich Dni Koła Krakowskiego. Wrócę zatem do tego, starając się przedstawić rzecz nieco inaczej.
Wprowadzenie, już od spotkań przedwstępnych, wolności mówienia, charakterystycznej dla psychoanalizy, jest czynione w tym właśnie celu, by owa pozycja podmiotowa zarysowała się, zatwierdziła jak najlepiej. Na tym poziomie naszym celem jest ocenienie, czy przedstawia się ona już w sposób, niezbędny do wejścia w analizę, czy też trzeba, by jeszcze ewoluowała. Może się to dokonać po prostu przez przedłużenie dynamiki uwalniania mówienia w trakcie pierwszych spotkań, ale też, nierzadko, przez prowokowanie zmiany. W tych dwóch przypadkach chodzi o uzyskanie, tego, co Lacan nazywa „prostowaniem podmiotowym” (une rectification subjective), i możemy tu zauważyć, że już jest wymagana aktywna obecność analityka, ewentualnie pod postacią aktu interpretacyjnego.
Pytanie dotyczy zatem pozycji podmiotowej, właściwej dla wejścia w analizę, to znaczy także kryteriów wspomnianego prostowania podmiotowego. Oczywistym jest, że samo wyrażenie skargi wobec psychoanalityka, nawet jeśli towarzyszy jej jasne pragnienie usunięcia symptomu, zmniejszenia cierpienia w swoim życiu, nie odpowiada tej właściwej pozycji podmiotowej. Gdy przyjmujemy, że musi być ona pewną formą podzielenia podmiotu, wspomniane wyrażenie skargi, która dzieli podmiot między narzucający mu się symptom i pragnienie pozbycia się go, sygnalizuje z pewnością jakieś podzielenie, ale nie jest ono wystarczające. W istocie, skarga, którą tak przedstawiliśmy, prowadzi może do jakiegoś dociekania, ale odnosi się ono do Innego, którym jest analityk, jako, że to on, jego wiedza ma dać odpowiedź. On jest podmiotem, któremu przypisuje się wiedzę i sama skarga jest jedynie oczekiwaniem, że ją przekaże, wiedzę na temat przyczyny symptomu, zewnętrznej wobec podmiotu, która nie zakłada jego udziału, wiedzę, która zawierałaby też „receptę terapeutyczną”.
Ta pozycja podmiotu domagającego się, która sytuuje Innego na miejscu mistrza, może w najlepszym wypadku otworzyć na efekty sugestii, które wyrażają pierwotną formę przeniesienia w rejestrze wyobrażeniowym; może być też jedynie wyzwaniem by usunąć „Innego wiedzy” ucieleśnianego przez analityka. W obu przypadkach, to o co chodzi podmiotowi, to by zasłonić, zamaskować, że nie jest on w stanie zakwestionować własnej wiedzy na temat samego siebie i przyjąć ponad tym, że jest w nim samym inna wiedza, o której nie wie. W rzeczywistości, na tym poziomie, podmiot chce zachować swoją pozycję mistrza. Potwierdza się ona klinicznie za każdym razem, gdy podmiot skarżąc się na innych uwalnia się od odpowiedzialności za nieporządek, który go dotyka. Jeśli zatrzyma się tutaj, nie będzie mógł przyjąć reguły wolnych skojarzeń, jako, że zakłada ona, równocześnie, mówienie bez chęci panowania nad sensem swych wypowiedzi i zaryzykowanie, że pojawi się inny sens, więc też inna wiedza niż ta, którą już zna.
Na jaką pozycję musi zatem przejść podmiot? Jakie podzielenie musi uznać, by wejść w specyficzną pracę kuracji analitycznej?
Ujmijmy najpierw rzecz w sposób nieco schematyczny: chodzi o to, by podmiot przebył odległość, jaka jest między zwracaniem się do Innego, by skarżyć się na innych, a zwracaniem się do Innego, by skarżyć się na Innego, który jest w nim samym i powoduje jego cierpienie. To przejście ma decydujące znaczenie, jako że zmienia podejście podmiotu do przyczynowości tego, co sytuuje on jako symptom, tak, że będzie mógł on badać go w sposób radykalnie nowy. Jest to przejście, gdzie podmiot stwierdzając, że „jest jakiś tego powód ” („il y a une cause a cela”) – posługując się wyrażeniem Lacana – przyjmuje założenie, że to w nim samym się on znajduje. Tu następuje moment logiczny, w którym podmiot dochodzi do rozpoznania, że jego własna wiedza jest podzielona między to, o czym sądzi, że determinuje go w życiu, ale co nie wyjaśnia i nie zmienia tego, na co się skarży, a inną wiedzę, nie do pomyślenia, która opiera się myśleniu, i gdzie sytuuje się to, co determinuje, to na co się on skarży.
Takie rozpoznanie, będące też uchwyceniem, pojmowaniem podmiotowym nieświadomego freudowskiego, jako miejsca wypartego, jest rozpoznaniem, że wiedza, która konstytuuje to nieświadome, mimo, że zbudowana ze znaczących mowy, nie jest wiedzą uniwersalną, ale wiedzą prywatną, osobistą. Podmiot rozpoznaje najpierw wyjątkową wartość, jaką niektóre z tych znaczących mają dla niego, i znaczone, absolutnie osobiste, które im przypisuje. W miejscu tego nowego poznania, podmiot doświadcza także, czy też odkrywa wiedzę, która ma wartość prawdy. Doświadczenie analityczne, by się tu realizować, musi otworzyć się nie tylko w polu terapeutycznym, ale także w polu epistemologicznym i etycznym. Otwarcie to jest jedynym właściwym, po to by trudna praktyka wolnych skojarzeń, była spotkaniem, a nawet poszukiwaniem przez podmiot podzielenia między tym, co mówi w swych wypowiedziach, w swych już utworzonych znaczeniach, a słowami, które każą usłyszeć inne efekty sensu.
Zrozumienie to jest prostowaniem związków podmiotu z – jak mówi Lacan – realnym, to znaczy, dosłownie, z przyczynowością, która go determinuje. Powiedzmy, że integruje ją on na właściwym jej miejscu, w głębi siebie i odtąd może ją badać. Jest to też modyfikacja rzeczywistości podmiotu w tym znaczeniu, w jakim cały system ja, który zawsze ma tendencję przypisywać Innemu motywy przeszkód, impasów, niemożności napotykanych w życiu, cały ten system myślenia o związkach ze światem zostaje zachwiany.
Właśnie to zachwianie pozwoli na ustanowienie przeniesienia innego porządku, nie zdominowanego już tylko przez sugestię, to znaczy przez zakres działania hipnozy. Inny ucieleśniany przez analityka nie będzie już innym podmiotem, od którego oczekuje się wiedzy, ale po pierwsze, ucieleśnieniem zakładanego podmiotu tej innej wiedzy, którą jest nieświadomość i w konsekwencji, po drugie, miejscem, skąd ta inna wiedza może być usłyszana jak echo, powracając. Jeśli mówimy, że analityk ucieleśnia dla analizanta zakładany podmiot wiedzy, to nie jako inny podmiot, ale jako zakładany podmiot nieświadomej wiedzy samego analizanta. W tym dokładnie punkcie, przyjęcie, a nawet domaganie się funkcji interpretującej analityka znajduje swą podstawę analityczną.
Gdy podmiot przedstawia się nam w pozycji, którą właśnie nakreśliliśmy, lub jeśli dochodzi do niej w trakcie spotkań przedwstępnych, mówimy też, że odstąpił coś ze swej jouissance, z jouissance, którą czerpał dotąd ze swej rzeczywistości, jest to moment weryfikacji jego pragnienia analizy. Z jakiego porządku jest ta odstąpiona jouissance? Czy chodzi tu o jouissance, która zawiera się w artykulacji pierwotnego fantazmatu i symptomu? Jeszcze nie, i obrona napotkana na tym poziomie będzie wymagała licznych przekształceń symbolicznych. To, o co chodzi, to odstąpienie od jouissance zawartej w iluzjach pozycji panowania i przejrzystości świadomości; innymi słowy chodzi o porzucenie jouissance narcystycznej, jouissance libido zainwestowanej w wyobrażeniowej funkcji podmiotu, to znaczy w jego ego. Odstąpienie to nie pozwala jeszcze mówić o zniesieniu wyparcia, ale raczej o początku rozpadu funkcji mylnego rozpoznania (meconnaissance), właściwej ego, funkcji, która ma swoje początki w identyfikacji stadium lustra.
Natura tego odstąpienia, poza wskazaniem na zdecydowany charakter domagania się analizy, może pokazać nam, że nadszedł moment przejścia na kozetkę. W istocie, w przejściu tym odbieramy podmiotowi narcystyczne oparcie, którego może szukać w spojrzeniu analityka, i bardziej fundamentalnie, wprowadzamy pewną abstynencję w satysfakcji skopicznej, uprzywilejowanej w narcyźmie.
Część tej narcystycznej libido będzie zresztą zainwestowana na analityka jako obiekt, co pozwoli żywić przeniesienie, jego obie strony wyróżnione przez Freuda. Od strony uruchamiającej, o ile podmiot chce podobać się analitykowi, owo obsadzenie popycha do mówienia; ale o ile chce nie przestawać podobać się mu, popycha jeśli nie do milczenia, to przynajmniej do zahamowania mówienia, przez poddanie go kontroli.
W ramach konkluzji odnośnie tematu pozycji podmiotowej, koniecznej do uzyskania, by zdecydować o wejściu w analizę – mówię tu wyłącznie o podmiotach w strukturze neurotycznej – przywołam niedawno usłyszane zdanie. Nie ma ono w sobie nic oryginalnego, ponieważ często możemy słyszeć podobne stwierdzenia u osób nie będących w analizie, ale które w ramach kultury przyjęły pojęcie nieświadomości. Zdanie to brzmi następująco: „to nie ja, to moja nieświadomość”. Zdanie to jest dokładną odwrotnością pozycji odpowiedzialności, której zaistnienie jest wymagane dla wejścia w analizę. Stać się odpowiedzialnym za swą nieświadomość i przyczynę, która ją zamieszkuje, przyczynę, która w istocie determinuje naszą intencjonalność, ponad jawnymi intencjami, oto droga psychoanalizy. Etyka psychoanalizy jest wymagającą etyką odpowiedzialności.
Przekład: Patrycja Ostaszewska