Kongresy NLS

XIII Kongres NLS – Genewa 2015

 

 

 

XIII Kongres NLS

MOMENTY KRYZYSU

Genewa, 9-10 maja 2015

 

 

 

 

 

MOMENTY KRYZYSU

Hipoteza: doborowy zestaw grup psychoanalitycznych, jaki stanowi NLS, posiada pewną wiedzę o „kryzysie”, którą warto byłoby należycie wyeksponować. Jeśli uznać kryzys za jeden ze znaczących-mistrzów naszych czasów – co by zarazem oznaczało, że jest to pewien sposób na nazywanie jakiegoś realnego – to przekrój krajów, jaki prezentuje nasza Szkoła, mógłby nas oświecić co do rozmaitych trybów ustosunkowywania się do realnego. Między Izraelem – krajem pogrążonym w permanentnym kryzysie, a Szwajcarią – którą wszelkie kryzysy zdają się omijać, są Grecja czy Irlandia, które stały się znakami kryzysu gospodarczego w Europie, z kolei Wielka Brytania i Kanada są prekursorami kryzysu scjentyzmu i technologii, Belgia zaś to miejsce kryzysu językowego, a Ukraina jest raz po raz wstrząsana przez kryzysy państwa mającego trudności z byciem uznawanym jako takie. I mógłbym tak wymieniać jeszcze długo.

 

Etymologicznie rzecz biorąc znaczący „kryzys” odsyła do momentu krytycznego, w którym rzeczy się chwieją, tudzież do osądu w kwestii domagającej się rozstrzygnięcia. Znaczący ten został od czasu Hipokratesa zaadoptowany w medycynie w celu określenia fazy choroby, w której następuje gwałtowne nasilenie objawów. Jeszcze później termin „kryzys” znalazł naturalne zastosowanie w psychiatrii [*] i z łatwością przeniknął w te wymiary Innego, które nazywamy polityką, sferą społeczną, gospodarką, historią i moralnością. Współcześnie znaczący ten wszedł już do powszechnego języka.

 

Kryzys a czas

Kryzys ma odniesienie do czasu. Hanna Arendt mówi o kryzysie jako o konfliktowym punkcie spotkania przeszłości z przyszłością [1]. Tym punktem nie jest teraźniejszość. Należy go raczej pojmować jako wyłom w czasie, ukazujący się wówczas, gdy tradycja – która dotąd stanowiła „obramowanie” dla realnego – przemija, a nowe współrzędne symboliczne przyszłości nie są jeszcze znane. Podmiot musi wówczas rozgrywać swoją partię z realnym zapadającym się w pustkę, jaka powstała w przerwie między dwoma systemami symbolicznymi.

 

Ale kryzys nie jest pojęciem psychoanalitycznym. Toteż powinniśmy wyznaczyć sobie granice posługiwania się nim, zastrzegając sobie jednocześnie prawo do tego, by zajmować się wszystkimi sposobami, na jakie ów znaczący występuje w kulturze. Swój pierwszy punkt oparcia znajdziemy w definicji Jacques’a-Alaina Millera z wywiadu udzielonego w 2008 r. magazynowi Marianne na temat kryzysu gospodarczego. „Kryzys w sensie psychoanalitycznym jest wtedy, kiedy dyskurs, słowa, liczby, rytuały, rutyna, cały aparat symboliczny, okazują się nagle bezsilne w temperowania realnego, które robi, co mu się żywnie podoba. Kryzys, to realne, które „urwało się z łańcucha”, niemożliwe do okiełznania. To odpowiednik – w cywilizacji – owych huraganów, poprzez które przyroda co jakiś czas przypomina rodzajowi ludzkiemu o jego kruchości, o jego zasadniczej słabości” [2]. W podobnym duchu J.-A. Miller cytuje w swoim „Wprowadzeniu do erotyki czasu” zdanie Deleuze’a, że „czas doprowadza prawdę do kryzysu” [3]. Innymi słowy, prawda nie jest wieczna, z czasem wyparowuje. Pod tym względem różni się ona od realnego bez prawa – tego realnego, które nie jest posłuszne niczemu, nawet czasowi. To, że czas doprowadza prawdę do kryzysu, oznacza, że zaczyna się ona w pewnym momencie chwiać: mianowicie gdy dopada ją jakieś realne, z którym nie jest w stanie się uporać, nad którym nie potrafi zapanować. Kryzys jawi się wówczas jako moment przerwania [rupture] na linii czasu, jako zdarzenie wybijające podmiot z jego rutyny i zmuszające go do opracowania nowego stosunku do realnego. To ten stosunek kryzysu do czasu sprawia, że mówimy o „momentach kryzysowych”.

 

Hiper-kryzys

Kryzys, jawiący się zatem jako cięcie [coupure] na linii czasu, należy do czasu Edypa. Po Edypie ten prosty model dialektyczny między rutyną a zdarzeniem wywołującym kryzys już nam nie wystarcza do [właściwego] odczytania tego fenomenu. I tak socjologowie porzucili termin „postmodernizmu” na rzecz „hipermodernizmu” [4]. Istotnie, postmodernizm ogranicza się do opisu pierwszych rozczarowań postępem i humanizmem Oświecenia, które miały miejsce po drugiej wojnie światowej. Jednak, aby opisać jakościową przemianę człowieka w ciągu trzech ostatnich dekad, należało dodać do słowa „modernizm” przedrostek „hiper”. On bowiem lepiej wyraża ideę ekscesu, nasilenia, nieznającej umiaru gonitwy, jaka charakteryzuje erę podniesienia do zenitu przedmiotu a, co jest efektem dyskursu kapitalistycznego.

 

Cóż to oznacza? Przyspieszenie biegu zdarzeń nie ogranicza się do prostego przyspieszenia na linii czasu. Nowoczesne technologie powodują swego rodzaju zacieśnienie czasu i przestrzeni. Przy pomocy prostych środków, jak Skype czy Facebook, odległości ulegają zniesieniu, a trwanie zostaje zredukowane do natychmiastowości. Ledwie jakieś wydarzenie miało miejsce, a już pojawia się następne. Pattern rutyna-kryzys-rutyna został zastąpiony przez dążący do nieskończoności ciąg kryzys-kryzys-kryzys. Przejście między chwilą spojrzenia i momentem konkluzji jest często błyskawiczne, z pominięciem czasu na rozumienie [*].

 

W tych warunkach świat bynajmniej nie zachowuje się zgodnie z tezą Hanny Arendt. Nie chodzi już bowiem o konflikt między przeszłością a przyszłością, na którego presję podmiot jest wystawiony. Linia czasu daje się raz po raz dopaść jakiemuś realnemu w nieustannie następujących po sobie momentach kryzysowych. Zaledwie okrzepł jakiś system symboliczny, a już się chwieje, by ustąpić miejsce innemu. Wiosna arabska wydaje się nam już starą historią. A przecież jest to coś, co ma niewiele ponad trzy lata. Tamto powstanie rozszerzało się jak pożoga na szereg krajów, w czym niemałą rolę odegrały portale społecznościowe. W krótkim czasie byliśmy świadkami obalenia kilku tyranów, postawienia ich przed sądem, skazania w wyniku procesu czy nawet bez procesu. A wszystko to relacjonowały w czasie rzeczywistym media na całym świecie. Nie zdążył jeszcze od tamtej pory powstać w owych krajach nowy porządek. Po jednych kryzysach przychodzą następne.

 

Kryzys techniki

W dotyczącym nas polu tzw. „zdrowia psychicznego” łatwo stwierdzić, że odpowiedzi, jakich się udziela wobec kryzysów wyłaniających się w kulturze „wariują”. W artykule pt. „Kryzys post-DSM a psychoanaliza” Eric Laurent nawiązuje do koncepcji biopolityki Foucaulta, by opisać ruch, który znosi klinikę na rzecz medycznego zarządzania ludnością. Ów ruch jest czymś, co „zaczyna zastępować prawo państw ‘do uśmiercania’, które dawniej umożliwiało zarządzanie identyfikacjami”. W 2011 r. doradca regionalny WHO ds. zdrowia psychicznego potwierdził to nam w swoim przesłaniu do uczestników Pierwszego Europejskiego Kongresu Psychoanalizy, PIPOL 5 [6].

 

Żałujemy dziś tych czasów, w których marzenie o nadzorze społecznym sprawowanym przez administrację publiczną zakładało odwoływanie się do jakiejś wiedzy medycznej. W XX wieku to technika zajęła miejsce wiedzy. Techniką tą, która jest jak Młot bez pana, zawiaduje jakaś jouissance. Celem techniki jest nic innego prócz własnej ekspansji. Nie jest ona praktyką w służbie mistrza i jego ideału, lecz jakąś jouissance, w której „ręku” to mistrz staje się instrumentem – niezależnie, czy o tym wie, czy nie. Jean-Claude Milner używa mocnej kreski. Według niego komory gazowe nie były środkiem mającym służyć wprowadzeniu ideologii nazistowskiej; to raczej ideologia nazistowska stała się dla techniki okazją do ekspansji za pośrednictwem komór gazowych [7].

 

Przy zachowaniu wszelkich różnic: DSM, nie będąc czymś aż tak złowrogim, też jest przecież jednym z przejawów techniki. Klasyfikacja DSM, odkąd jej trzecia edycja została oczyszczona z wszelkich odniesień do psychoanalizy, pretenduje do bycia ateoretyczną. To tak, jak gdyby szczyciła się, że jest jak młotek bez “głowy” [*]. Odtąd w większym stopniu bazuje na pomiarach statystycznych przedmiotu niż na wiedzy. Przekonuje nas, że to sam przedmiot mówi. Tymczasem właśnie, że nie: przedmiot nie mówi [8].

 

Zaburzenia ujmowane w DSM w wyniku owej praktyki operowania liczbami nie przystają do realnego. Są to znaki, wokół których organizują się masy ludzkich ciał. Pozwalają one ujednolicić diagnostykę kliniczną w skali globu, co otwiera nowe możliwości przed rynkiem leków psychotropowych. Skądinąd, ta rozłączność między kategoriami nozograficznymi, z jednej strony, a kliniką, z drugiej, sprzyja mnożeniu rodzajów zaburzeń – które będą tym sposobem dopisywane do kolejnych wersji DSM – oraz rozszerzaniu definicji każdego z nich. Oto jak, chcąc znaleźć zastosowanie do wszystkich, technika zapędza się, szaleje, klasyfikuje i „medykuje” w sposób maniakalny, bez żadnego zakotwiczenia w realnym. Samo APA (Amerykańskie Towarzystwo Psychiatryczne, które publikuje DSM) nie jest niczym innym dla techniki niż instrumentem jej niepohamowanej ekspansji.

 

Klinika kryzysu

Niedomaganie w kulturze pokazuje nam, jak już sobie powiedzieliśmy, że kryzysy następują po sobie bezpośrednio, jeden po drugim. A jakie są echa owych nieustannych kryzysów – jako zjawisk cywilizacyjnych – u podmiotu?

 

Zachodni mieszkaniec miast jest na co dzień bombardowany katastroficznymi doniesieniami ze wszystkich zakątków globu oraz prowokowany przez hiper-uwodzące przedmioty, które pobudzają jego różnorakie, perwersyjne popędy. Prym wiodą w tym syreny pornografii. Mieszają się tu z sobą lęki i ekscesy konsumpcjonizmu. Film pt. Shame Steve’a McQueena dobrze obrazuje tę szaloną gonitwę jouissance, wynikającą z niedostatków symbolicznego i z redukowania człowieka do nędzy jego ciała.

 

Ten nieustanny jogging podmiotu, od kryzysu do kryzysu, od przygodności do przygodności, utrzymuje go w jakiejś sytuacji myszy w labiryncie – czyli bardziej przedmiotu zanurzonego w realnym niż podmiotu – w jego gorączkowym pędzie między elektrowstrząsem a nagrodą. Tam, gdzie dawniej dyskurs mistrza nakazywał: „idź albo zdychaj”, dyskurs kapitalistyczny jest bardziej wymagający i żąda: „biegnij albo zdychaj”. Drugą stroną tego ruchu nieskończonego przyspieszania jest osłabienie więzi społecznej oraz spychanie na margines wszystkich tych, którzy nie są w stanie dotrzymać tego piekielnego tempa. Tak oto – wykraczając nawet poza sam wymiar struktur psychicznych – w dwoistości, gdzie z jednej strony jest podmiot, który „biegnie”, a z drugiej ten, który „zdycha”, daje się posłyszeć jakby echo klinicznej binarności manii i melancholii: manii – jako ucieczki do przodu okupionej przyspieszeniem znaczącego nieobciążonego przez przedmiot; melancholii – u tych podmiotów, które, nie mając już siły uczestniczyć w gonitwie, dają za wygraną i zaczynają ucieleśniać przedmiot upadły z Innego [chu de l’Autre].

 

Na poziomie struktur klinicznych konieczne wydają się dalsze poszukiwania. Tu ograniczę się jedynie do kilku sugestii.

 

W odniesieniu do psychozy warto byłoby, zastanawiając się nad kwestią kryzysu, wyjść od triady: rozpętanie, dekompensacja, odłączenie [débranchement]. Każdy z tych trzech elementów jest jednym z trybów kryzysu, jeżeli przyjąć, że implikują one zachwianie [porządku] symbolicznego, wyłonienie się realnego, a następnie przywrócenie symbolicznego w nowej formie. Trzeba przy tym niewątpliwie uczynić rozróżnienia: między rozpętaniem wskutek spotkania z Jakimś ojcem, rozpętaniem w następstwie rozpadu rejestru wyobrażeniowego, dekompensacją jako powrotem rozpętania, które już wcześniej miało miejsce, i odłączeniem, które należy rozumieć jako porzuceniem podmiotu przez Innego. 

 

W nerwicy symboliczne nigdy nie ulega całkowitej destrukcji. Rozdarcie zasłony fantazmatu jest momentem kryzysowym, który może doprowadzić podmiot do analizy. Podmiot nie czerpie już przyjemności ze swojej jouissance i jest wystawiony na trwogę spowodowaną wdarciem się pragnienia Innego. Później jednak to sama analiza „przejmuje pałeczkę” i wywołuje kryzys u neurotyka. Na każdym [kolejnym] rozdrożu interpretacja – zwłaszcza niewygodna lub taka, która rozmontowuje obronę – może wywołać kryzys, z towarzyszącą mu trwogą. Po krótkim „miesiącu miodowym” początku danej analizy następuje prostowanie podmiotowe [rectification subjective] ze strony analityka. Tym zaś, co ma miejsce po upadku pozycji fallicznej oraz ideałów jest nasilenie się symptomów. Destytucja podmiotowa, cóż, to nie jest żadna fiesta, a przynajmniej nie od razu. Upadek zakładanego podmiotu wiedzy, przejście przez fantazmat, także mogą być przeżywane jako kryzys.

 

Zatrzymajmy się też szczególnie przy tym, co powoduje kryzys w [przypadku] perwersji. Mieliśmy okazję przeżyć mini-kryzys odkrywając fizjonomię austriackiego transwestyty Toma Neuwirtha (przydomek Conchita Wurst), który w zeszłym tygodniu zdobył główną nagrodę w konkursie Eurowizji 2014. Upłynęło 16 lat odkąd zwycięstwo w tym konkursie odniósł izraelski transseksualista Dana International, ale wydaje się, że tych dwóch laureatów dzieli przepaść. O ile bowiem wizerunek Dany International z łatwością wpisywał się w kategorię kobiet, o tyle nasze wyobrażeniowe nie zawiera jeszcze przegródki, w której mógłby znaleźć swoje miejsce wizerunek kobiety z brodą – takiej, jak Conchita. Realne tych osobliwych [singulières] jouissances, żądających dla siebie pewnej identyfikacji oraz uznania, dopada nas raz po raz, stając się dla nas przyczyną swoistego kryzysu.

 

Conchita nie kryje przyjemności, jaką czerpie z tego „zawahania” wywołanego u Innego. Jej (lub jego) widowisko, słowa jej piosenki, jej prowokujący, wyzywający komentarz tuż po zdobyciu głównej nagrody, stanowią afirmację jej sposobu jouissance i krytykę konformistycznych norm. W Austrii zdania są podzielone: z jednej strony mamy opinię osób, zwłaszcza ze skrajnej prawicy, które oburzają się tym, że taki wizerunek mógł stać się wizytówką ich kraju, a z drugiej strony młodych ludzi spontanicznie przyprawiających sobie sztuczne brody na znak poparcia i identyfikowania się z Conchitą. Niektórzy rosyjscy politycy nie przepuścili okazji, żeby napiętnować europejską dekadencję; bez wątpienia była w tym także ukryta „szpila” przeznaczona dla Ukraińców wiernych Kijowowi: „Chcecie być Europejczykami? To zobaczcie, jak wygląda ta wasza Europa, która ma twarz Conchity Wurst”. Można stwierdzić następującą rzecz: o ile w psychozie i nerwicy kryzys leży po stronie podmiotu, o tyle w perwersji to Inny jest doprowadzany do kryzysu.

 

Psychoanalityk nie osądza tych kwestii. Conchita będzie mile widziana w jego gabinecie. Jednak poza gabinetem konflikt między siłami represji, które chcą, by wszystko zostało po staremu, a tymi, którzy domagają się uznania nowych identyfikacji wokół nowych sposobów czerpania jouissance będzie, siłą rzeczy, narastał. Dość szybko przywykliśmy do Dany International. Jest ona dzisiaj elementem naszej „mapy wyobrażeniowej”. Podobnie będzie też z Conchitą. Skoro bowiem – jak powiedział J.-A. Miller – część świata się feminizuje, ta właśnie część będzie przejawiać coraz dalej posuniętą tolerancję wobec tego typu rozwiązań, które początkowo zdają się synthomatyczne dla zaledwie kilku podmiotów, jednak później stają się rozpowszechnioną modą.

 

Tak więc perwersja doprowadza do kryzysu naszą konformistyczną rutynę i posuwa świat – na drodze pragnienia – ku nowym wyczynom, nawet jeśli niekoniecznie uważamy występy Conchity za udaną sublimację na poziom kultury. Ten konflikt między kulturowym konformizmem a perwersją został uwypuklony przez Lacana pod koniec Seminarium VI, gdzie wiąże on perwersję z sublimacją: „możemy założyć, że to, co zachodzi jako perwersja, stanowi, na poziomie podmiotu logicznego, odbicie protestu przeciwko temu, czemu podmiot podlega na poziomie identyfikacji (…). Z jednej strony – konformizm (…), a z drugiej – perwersja, o ile reprezentuje ona na poziomie podmiotu logicznego protest, który wznosi się w wymiar pragnienia” [9].

 

Oto więc następuje jakieś odwrócenie. Tam, gdzie nasze odczytywanie kryzysu mogło dotąd brzmieć jak straszne proroctwo, które swój styl czerpie ze starego testamentu, wraz z perwersją odkrywamy kryzys w jego wymiarze przyjaznym wobec psychoanalizy. O ile kryzys jest źródłem łez i bólu, jest on także nieuniknionym etapem na drodze do inwencji i do nowości. To możliwa interpretacja tego, co J.-A. Miller stwierdził we wspomnianym wyżej wywiadzie dla Marianne: „Psychoanalityk jest przyjacielem kryzysu”.

 

Nagląca konieczność i akt [*]

Przyjaźń między psychoanalizą a kryzysem nie jest tylko zwyczajną sympatią dla skutków kryzysu, do jakich doprowadza kontestator występujący z zamiarem wstrząśnięcia konformizmem norm. Zresztą Lacan w swoim „Analitykonie” pod koniec Seminarium XVII zaleca, byśmy zachowywali nieufność wobec jouissance kontestatora, którą porównuje do jouissance kawalera. „Baczcie – powiada – by kontestator sam nie stał się czekoladą” [10]. Bliskość między psychoanalizą a kryzysem ma solidne podstawy, związane z wymiarem naglącej konieczności i z wymiarem aktu, czyli z dwoma czynnikami, które warunkują możliwość kreacji: po to, by u podmiotu nastąpiła jakaś zmiana pozycji. A to w tym celu, żeby już po wszystko nie było jak przed.

 

Fakt, że wyszliśmy od kryzysów w sferze politycznej nie powinien nas zmylić. Kryzysu-przyjaciela psychoanalizy oraz aktu, do którego on przynagla, nie należy czytać nakładając siatkę pojęciową dyskursu mistrza. Psychoanalityk nie jest ani sanitariuszem, ani strażakiem. Oczywiście, powinien on rozpoznawać sytuacje, które nie leżą w mocy mówienia, by ewentualnie skierować podmiot – kiedy to jest konieczne – ku innym dyskursom, zwłaszcza ku medycynie: kiedy mamy do czynienia z niemożliwymi do opanowania napadami paniki, z realną groźbą samobójstwa u podmiotu żyjącego z niewzruszoną pewnością co do swej wartości odpadu, z ostrym urojeniem halucynacyjnym [bouffée délirante] i związaną z tym tendencją do przejścia do czynu [passage à l’acte] – bez jakiegokolwiek zaczepienia w Innym – czy, dajmy na to, z „zalewem” halucynacji.

 

Tymczasem, o ile owe zdarzenia z kuracji domagają się działania psychoanalityka, o tyle współrzędne „pilności”, na którą odpowiada on poprzez swój akt są mimo wszystko innej natury. Trzeba odróżniać działanie, będące z rejestru możliwości, od aktu, do którego dochodzi na tle niemożliwości [11].

 

Naglące konieczności w psychoanalizie Lacan określił jako subiektywne [12]. Występują one wówczas, gdy podmiot zderza się z traumą języka, o ile ten nie przyjmuje sensu. Nagląca konieczność, o jaką chodzi, leży po stronie podmiotu, i jest to nagląca konieczność powiedzenia – po to, by przekroczyć siebie w swojej prawdzie [13]. Owa formuła nadaje się nie tylko do opisu wejścia w analizę. Odpowiada ona wszystkim momentom kryzysowym, które miały miejsce już po rozpoczęciu kuracji. Zakładany podmiot wiedzy stara się nakłonić analizanta, by ujawnił on znaczące wyłaniające się z jego nieświadomego a stanowiące każdorazowo jakąś prawdę. To jest to, co nazywamy nieświadomym przeniesieniowym. Tyle, że na rozdrożach to nieświadome zostaje nagle skonfrontowane z nieświadomym realnym [14], ze znaczącym całkiem-samym, „który nie posiada już żadnej wagi sensu czy interpretacji” [15], który nie artykułuje się z żadnym innym znaczącym, a tym samym opiera się generowaniu jakiejś prawdy.

 

Po tychże momentach, w ten czy inny sposób, następuje w kuracji przełom [bascule]. Akt jest tu przyzywany w miejsce, gdzie żadne S2 nie potrafi odpowiedzieć [w taki sposób], aby wyłonienie się realnego pokryć jakimś sensem. W takich właśnie momentach swoją rolę do odegrania ma analityk, ażeby przekroczenie autystycznych granic znaczącego całkiem-samego pozostawało, w ramach kuracji, pod jakąś postacią dobrego wypowiedzenia [bien dire]. W przeciwnym razie to podmiot „weźmie ów akt na siebie” w formie bądź to acting out, który będzie pozostawał w związku z mówieniem, bądź jakiegoś przejścia do czynu [passage à l’acte], które odseparuje go od Innego za cenę zejścia ze sceny bądź też rozpętania psychotycznego. Owe delikatne momenty nieraz jawią się jako kryzysy przeniesieniowe. Mogą one przybierać rozmaite formy: od nadmiernego pobudzenia poza sesją, które z punktu widzenia kuracji będzie przeciw-skuteczne, aż po zerwanie z psychoanalizą, poprzez warianty pośrednie, takie jak wyłonienie się, z mniejszą lub większą siłą, przeniesienia negatywnego, zerwanie z analitykiem w celu kontynuowania analizy gdzie indziej etc. Jeśli jednak kuracja trwa nadal, momenty te mogą być też najbardziej płodnymi, z perspektywą ewentualnego zakończenia kuracji – co następuje wtedy, gdy akt skutkuje przejściem „od analizanta do analityka”.

 

Zrozumieliście. Dla Kongresu NLS 2015, naszemu nowemu prezydentowi Yvesowi Vandervekenowi, zaproponowałem następujący tytuł: „Momenty kryzysu”. Usiłowałem otworzyć tutaj szereg drzwi, by ewentualnie zachęcić nas do pracy nad tym zagadnieniem. Mam nadzieję, że udało mi się was zainteresować.


Gil Caroz


Przekład: Jacek Waga

Współpraca: Janusz Kotara

 

Przypisy:

[*] W psychiatrii słowo crise zazwyczaj bywa tłumaczone na „atak” lub „napad” [przyp tłum.].

[1] Hannah Arendt, La crise de la culture, Gallimard, 1972.

[2] Kryzys finansowy widziany oczyma Jacques’a-Alaina Millera, [La crise financière vue par Jacques-Alain Miller], Marianne, 10 octobre 2008.

http://www.departementpsychanalyse.com/documents.aspx?Page=2

[3] Jacques-Alain Miller, Introduction à l’érotique du temps, La Cause freudienne, n°56.

[4] Nicole Aubert, L’individu hypermoderne, Toulouse, Eres, 2010.

[*] Mowa w tym miejscu o „trzech składowych” tzw. czasu logicznego. Por. Jacques Lacan, Le temps logique et l’assertion de certitude anticipée, [w:] J. Lacan, Ecrits, Paris, Seuil, pp. 197-214.

[5] Eric Laurent, La crise post-DSM et la psychanalyse,

http://www.latigolacaniano.com/assets/2)-ltgzo-3-francés-la-crise-post.pdf

[6] Matt Muijen, Message du Conseiller régional de l’OMS pour la Santé mentale – Région Europe, Mental, Revue internationale de Psychoanalyse, n° 27/28, septembre 2012.

[7] Jean-Claude Milner, Le juif du savoir, Paris, Grasset et Fasquelle, 2006.

[*] “comme marteau sans tete” – w nazewnictwie technicznym to “jak młotek bez obucha”, a w dosłownym tłumaczeniu “jak młotek bez głowy” – co wzmacnia efekt ironii autora. W jęz. polskim ta gra słów jest niemożliwa do przetłumaczenia [przyp. tłum.].

[8] Jean-Claude Milner, La politique des choses, Navarin, Paris, 2005.

[9] Jacques Lacan, Le Séminaire livre VI, Le désir et son interprétation, Editions de la Martinière, Le Champ freudien, 2013, pp. 569-570.

[*] Zasadniczo termin acte – tłumaczony na jęz. pol. jako „akt” lub „czyn” jest tutaj przez autora używany w ściśle lacanowskim pojęciu zimplikowanym przez strukturę podmiotu, o ile pragnącego w jego relacji z Innym pragnącym  poprzez przedmiot a i wynikająca stąd jouissance [przyp. tłum]. 

[10] Jacques Lacan, Le Séminaire livre XVII, L’envers de la psychanalyse, Paris, Seuil, 1991, p. 229.

[11] Jacques-Alain Miller, Introduction à l’érotique du temps, p. 81.

[12] Jacques Lacan, Du sujet enfin en question, Ecrits, Paris, Seuil, p. 236.

[13] Jacques Lacan, Fonction et champ de la parole et du langage en psychanalyse, Ecrits, p. 241: „Nie ma nic stworzonego, co nie jawiłoby się w naglącej konieczności, nic w naglącej konieczności, co nie rodziłoby swojego przekroczenia w mówieniu”, [« Rien de créé qui n’apparaisse dans l’urgence, rien dans l’urgence qui n’engendre son dépassement dans la parole »].

[14] Jacques-Alain Miller, L’inconscient réel, Quarto, n° 88-89, décembre 2006.

[15] Jacques Lacan, Préface à l’édition anglaise du Séminaire XI, Autres écrits, Paris, Seuil, 2001, p. 571.